Wednesday, May 23, 2007

Gazeta Wyborcza article

Podwyżki to za mało, by dogonić Londyn

Edward Lucas
2007-05-22, ostatnia aktualizacja 2007-05-22 23:43

Polska stoi teraz przed ważnym wyborem. Albo zdobędzie się na wysiłek i stanie się atrakcyjna dla własnych obywateli, nie tylko płacąc im godne pensje, ale oferując usługi publiczne na wysokim poziomie. Albo czeka was czarny scenariusz - pisze Edward Lucas z "The Economist"

Zobacz powiekszenie
Fot. Robert Kowalewski / AG
Edward Lucas, autor raportu o Polsce
SERWISY
W Polsce "brakuje pracowników". To prawda, polscy pracodawcy nie są w stanie znaleźć potrzebnych im ludzi, oferując takie pensje, jakie są w stanie zapłacić. Podobnie w centrum Londynu "brak" dużych domów wolno stojących, które mógłbym kupić za honorarium dziennikarza. "Brakuje" luksusowych samochodów sportowych, na które byłoby mnie stać, obrazów Rembrandta, Karaibów i tak dalej.

A prawda jest taka, że życie jest pełne rzeczy, które nie są dostępne za cenę, jaką chcielibyśmy za nie zapłacić, albo do jakiej przywykliśmy.

Częściową odpowiedzialność za taki stan w Polsce ponosi rynek. Gdyby polskie szpitale wypłacały amerykańskie pensje, to z pewnością nie miałyby problemu z przyciągnięciem pielęgniarek, lekarzy, laborantów i salowych.

Ale oczywiście państwa polskiego (czy raczej podatnika) nie stać na to, żeby rozwiązać ten problem wyłącznie za pomocą pieniędzy.

W podobnej sytuacji są pracodawcy z sektora prywatnego. Szczególny kłopot sprawiają pracownicy niżej wykwalifikowani - coraz częściej okazuje się, że pensje potrzebne do zatrudnienia wystarczającej ilości takich pracowników nie idą w parze z ich wydajnością.

Co robić? Wyobraźmy sobie nauczyciela matematyki zarabiającego w Polsce 250 funtów na miesiąc, który rozważa przeprowadzkę do Wielkiej Brytanii. Szansa na zarabianie 2 tys. funtów miesięcznie to jeden z powodów jego wyjazdu. Inne to poziom usług, jakość zarządzania i stosunków w pracy, perspektywy szkoleń i rozwoju zawodowego, możliwości spędzania wolnego czasu, optymizm co do własnej przyszłości.

W tej chwili wszystkie te czynniki przemawiają na niekorzyść Polski, składając się na "za" w kwestii życia i pracy, powiedzmy, w Wielkiej Brytanii i "przeciw" co do pozostania w domu.

Jako Brytyjczyk wcale nie jestem dumny ze stanu służby zdrowia, edukacji, transportu, policji i innych służb publicznych. Są w kiepskim stanie, źle zarządzane, przeludnione i zadowolone z siebie. Ale biorąc pod uwagę, jak te służby działają w krajach postkomunistycznych, stan naszych jest całkiem niezły. Jeśli zachorujesz w Wielkiej Brytanii, Narodowa Służba Zdrowia (National Health Service) zaoferuje ci za darmo opiekę medyczną na najwyższym światowym poziomie. W Polsce tak nie jest.

Macie menedżerów z lat 70.

Następna sprawa to jakość życia w pracy. Polscy pracodawcy, zwłaszcza w sektorze publicznym, w większości spóźnili się na rewolucję w zarządzaniu, która przebiegała w ciągu ostatnich czterdziestu lat. Informacje są zazdrośnie strzeżone, kluczową rolę odgrywa hierarchia, inicjatywa jest niemile widziana albo wręcz karana. "Szef to osoba, która siedzi w dużym gabinecie i krzyczy na ludzi". Osobiście nie uważam brytyjskiej kadry zarządzającej za wyjątkowo udaną (porównując np. ze sposobem, w jaki zarządzane są skandynawskie firmy). Są u nas szefowie despotyczni, skryci, nieobliczalni. Ale sądzę, że jest ich mniej niż w Polsce.

Dalej mamy relacje z kolegami z pracy. Wielka Brytania, podobnie jak kilka innych krajów północnoeuropejskich, ma wysokie notowania w sondażach dotyczących "zaufania publicznego". W brytyjskich miejscach pracy relacje międzyludzkie zazwyczaj opierają się na uprzejmości - być może częściej, niż to się zdarza w wielkich polskich zbiurokratyzowanych przestrzeniach.

I jeszcze edukacja. Polscy pracownicy raczej nie inwestują w swój personel. W Wielkiej Brytanii, zwłaszcza w sektorze państwowym, szkolenia w czasie pracy są częścią systemu. Trzeba przyznać, że nie funkcjonuje to zbyt sprawnie (w rzeczywistości wiele z tych szkoleń to kompletna strata pieniędzy), ale pozwala nowym, ambitnym pracownikom wdrożyć się i nauczyć nowych rzeczy. Jeszcze ważniejsze jest to, że samo życie w Wielkiej Brytanii to jak tysiące darmowych lekcji języka. Polacy pracujący w sklepach i restauracjach bardzo szybko łapią właściwy akcent, poszerzają słownictwo i doskonalą umiejętność rozumienia najważniejszego języka biznesu na świecie. W rodzinnym kraju nie mają na to szans.

Poza tym życie za granicą jest dużo przyjemniejsze. Londyn to chyba najciekawsze miasto na świecie. Polskie wielkie miasta są wspaniałe, ale nie można ich porównywać z Londynem. A polskie miasteczka bywają nudne i ponure (i tak wracamy do niskiego poziomu usług w sektorze publicznym). Tymczasem małe, prowincjonalne miasta w Wielkiej Brytanii oferują znacznie więcej, jeśli chodzi o życie nocne czy możliwości uprawiania sportu. A to ważne, zwłaszcza dla młodych ludzi.

Optymistów można wyhodować

I na koniec sprawa optymizmu. Ludzie są w stanie wiele znieść, jeśli myślą, że ich życie zmierza ku lepszemu. A kiedy ogarnia ich pesymizm co do losów kraju, w którym mieszkają, albo co do szans na rozwój w tym miejscu, są bardziej skłonni rozważać radykalne zmiany, takie jak wyjazd za granicę. Pomimo silnego ekonomicznego wzrostu Polski, solidnej demokracji i silnych międzynarodowych sojuszy niekompetentni i kłótliwi politycy sprawili, że wyborcy wątpią, czy Polska jest na właściwej drodze.

Łącząc te wszystkie czynniki, łatwo zrozumieć, dlaczego polskie służby publiczne nie mogą zatrzymać swoich pracowników. Oferują im bardzo źle płatne i źle zarządzane posady z niewielkimi szansami na jakikolwiek rozwój, pracę, w której znajomości liczą się dużo bardziej niż zdolności. Jakość życia i w pracy, i poza nią pozostawia wiele do życzenia. A przecież gdzieś indziej jest zupełnie inaczej. Poza tym najzdolniejsi i najlepsi wyjechali, więc warunki życia tych, co pozostali, stale się pogarszają.

To jest zła wiadomość. A dobra wiadomość jest taka, że te problemy można rozwiązać. Polski sektor usług publicznych może się szybko poprawić, jeśli będzie lepiej zarządzany. To zdumiewające, że po 20 latach od czasu upadku komunizmu tak wiele placówek prowadzi się bez dbałości o interes "klientów" - pacjentów, uczniów i innych obywateli. Estonia zrewolucjonizowała usługi publiczne dzięki mieszance decentralizacji, liberalizacji (czyli współzawodnictwu), a przede wszystkim dzięki e-government [to elektroniczny system kontaktów obywatela z administracją publiczną]. Godny uwagi jest fakt, że nawet tak biedny i zacofany kraj jak Gruzja chciał pójść z przykładem Estonii i stworzył swój własny projekt radykalnych reform sektora publicznego, a Polska wykazała bardzo niewielkie zainteresowanie tym tematem.

Dobry stan usług publicznych sprawia, że są one atrakcyjne dla ich użytkowników, a także przyciągają i zatrzymują dobry personel. Nauczyciele lubią pracować w dobrze prowadzonych szkołach. A dobra szkoła sprawi, że każdy rodzic mieszkający w okolicy dwa razy pomyśli, zanim zdecyduje się na pracę za granicą.

Polska stoi teraz przed ważnym wyborem. Albo zdobędzie się na wysiłek i stanie się atrakcyjna dla własnych obywateli, nie tylko płacąc im godne pensje, ale oferując usługi publiczne na wysokim poziomie (jeśli nie natychmiast, to chociaż przedstawiając realistyczny program na nadchodzące lata). Celem jest tu zachęcenie tysięcy tymczasowych emigrantów do powrotu i wzbogacenia kraju o nabyte przez nich umiejętności, języki, poglądy i doświadczenie.

Ten proces ma już miejsce w prywatnym sektorze, choć na mniejszą skalę: ludzie, którzy zarobili pieniądze za granicą, wracają do domu i rozwijają możliwości biznesowe, które tam udało im się tam podchwycić. Ale w sektorze publicznym do takiej sytuacji ciągle jeszcze daleko.

Jeśli Polsce się nie uda, czeka ją dużo bardziej posępny scenariusz: błędne koło pogarszających się usług publicznych, których najlepsi pracownicy wyjeżdżają, kadra zarządzająca jest na coraz niższym poziomie, a jakość życia wszystkich obywateli gwałtownie się pogarsza. Do czego mogą doprowadzić złe rządy, ukazuje przykład południowych Włoch - wszechobecna mafia, wyludnienie i brak jakiejkolwiek nadziei.

Polska sama musi rozwiązać ten problem. Unijne fundusze strukturalne wiele ułatwiają, ale nie zastąpią potrzebnej tu politycznej woli i wyobraźni. Demokratyczne naciski przez ostatnie 20 lat nie do końca przekonały polityków, że to ważne. Ale teraz miliony ludzi głosują w inny sposób - nogami. To powinien być sygnał, że należy działać szybko.

*) Edward Lucas - korespondent brytyjskiego tygodnika „The Economist" w Europie Środkowej i Wschodniej, autor raportów o Polsce. W lutym napisał krytyczny artykuł o polskich władzach: „kłótliwy, uparty jak osioł polski rząd wbrew oczekiwaniom większości komentatorów przetrwał już prawie 18 miesięcy”.


Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA

No comments: